Nagrodzone i wyróżnione scenariusze skeczy na Polonijny Dzień Dwujęzyczności w kategorii dorosłych.
„Lekcja języka polskiego”
Amerykanie uczą się języka polskiego w klasie dla dorosłych w sobotniej polskiej szkole gdzieś w środku, a może na peryferiach Ameryki Północnej. Właśnie trwa lekcja. Nauczycielka wyjaśnia zasady polskiej gramatyki.
– Rzeczownik zdrowie to rodzaj nijaki. Kto powie, dlaczego to rodzaj nijaki, jak go rozpoznać?
Odpowiada John:
– Ma koniec na – e….
– Tak… Dobrze, John. Ale nie mówi się: ma koniec, tylko: ma końcówkę, albo: kończy się na – e. A kto mi powie, co jest przeciwieństwem zdrowia?
-Niezdrowie… – zgaduje Mary.
-Choroba! – wykrzykuje radośnie Steve – Choroba to kobieta!
-Kocham Polish grammar! Love it! Choroba to kobieta! Kończy się na -a! – potwierdza John.
-Panowie, choroba to nie kobieta, tylko rodzaj żeński! – poprawia nauczycielka.
-Whatever! The same meaning! – krzyczy Steve.
-Mówimy tylko po polsku, panowie! – przypomina nauczycielka i grozi palcem.
-A problem, to jaki rodzaj?? – Katie niewinnie włącza się do dyskusji.
-Problem to mężczyzna – man, więc rodzaj męski! – groźnie odpowiada Mary – a czasownik dla mężczyzny to – męczyć….. Simple like that! I love Polish grammar too!
-Nie! – krzyczy wyraźnie pogubiony Steve – mężczyzna to rodzaj żeński, bo ma koniec na – a!
-Sooo…. – zastanawia się John – czyli, że, że… męczyzna to kobieta?!! It can’t be!! What a mess! Polska gramatika to nie zdrowie, to choroba!
-Zaraz, zaraz… To nie tak! – rozbawiona nauczycielka chce coś wyjaśnić.
Steve szybko pokazuje nauczycielce na zegarek.
-Lekcja ma końcówkę….
-Nie, Steve! Mówi się: Lekcja się kończy. A ty i John od dzisiaj macie problem z rodzajem żeńskim!
Autor: Margaret Oleksy
51 lat, nauczycielka w Szkole Języka Polskiego im. I.J. Paderewskiego w Cleveland, OH
„WATCH”
Bohaterowie: Mama, Syn
S: Mamo…(milczenie) czy ja mogę (nieśmiało) watch?
M: Chcesz mój zegarek? (zdziwiona)
S: Mamo (zniecierpliwiony) Czy jaaa….(przedłużając ja) mogę… watch?
M: Nie rozumiem…(łagodnie) Po co ci mój zegarek? hmmm?
S: Mamo (bardziej zniecierpliwiony) czy ja mogę watch?
M: (przyglądając się dziecku uważnie) Oooo…Ty chcesz watch… me? Proszę, siadaj i patrz się….Jesteś taki kochany, dawno mnie nie widziałeś, co nie? Gdzie chcesz usiąść?
S: Maaaamoooo…..
M: Przecież chciałeś watch…me?
S: Nie nie nie nie (zdenerwowany) watch… wiesz co!!!(zniecierpliwiony)….ti… ti…ti…
M: hmmm???? (zdezorientowana)
S: wiesz co!!! ty ty ty
M: Tyle razy prosiłam, żebyś nie zwracał się do mnie na ty…
S: Vi vi wy wy wy…
M: Przesadzasz….nie mówimy do jednej osoby: wy. Możesz mówić Ty Kasiu, Ty mamo, Ty tato itd ale nie mówimy: wy mamo, wy Kasiu itd.
S: TY WY…czy mogę watch TY WY
M: O ty chcesz watch me and who else?!
S: TIWI!!!! Can I watch TV????
M: Can you? (patrząc prosto w oczy) of course I can. Why do I love you so much? (czule)
S: Całując M w policzek: Because of that!!!!! Mogę? Watch?
M: Pewnie (zdejmuje z reki zegarek i podaje synowi)
S: Mamo!!!(zniecierpliwiony) Ja chce watch!!!! watch!!!! Chce watch tiwi!!!!
M: To trzeba było mówić od razu, tiwi, a nie watch watch…
S: Mówiłem!
M: Czy ja mogę…seat now?(szukając miejsca żeby usiąść)
Autor: Anna Czapkowska 39 lat i Maksymilinan Kozikowski 6 lat, uczeń Polskiej Szkoły im. św. Trójcy w Chicago
Rozmowa przez Skype
Osoby: Krysia ok. 40 lat. Od bliso 10 lat mieszkająca w Sydney, Matka 66 lat, emerytowana nauczycielka, mieszka w Rzeszowie.
Krysia: Halo Mamuś. Widzisz jak dobrze, że dałaś się namówić na komputer i skajpa. Możemy sobie rozmawiać jakbyś była tutaj.
Mama: Oh, Krysiu, jak się cieszę, że cię widzę. Sama jesteś? Chciałabym zobaczyć Krzysia. No i Pawła. Wiesz, że go bardzo lubię.
K.: Nie, moich chłopaków nie ma. Paweł zabrał Krzysia, włożyli zimne nóżki do buta i pojechali do takiej starszej Polki, która tu niedaleko mieszka.
M.: Zaraz zaraz… Co ty opowiadasz? Obie zimne nóżki Krzysia do jednego buta? Bez skarpetek? Coś ci się chyba pomieszało.
K.(śmieje się): Nie, Mamo. To ty źle zrozumiałaś. Zimne nóżki, to miska galarety. Paweł ją zwykle robi, a u nich to się nazywało zimne nóżki. A boot to jest u auta.
M.: Aha, to bagażnik. Mówże po ludzku! No, ale opowiadaj co u was.
K.: U nas jak zawsze dużo się dzieje. Kupiliśmy flet.
M.: Flet żeście kupili? To chyba nie dla was, ale dla Krzysia.
K.: No tak, to pewnie będzie dla Krzysia, chociaż on jeszcze mały.
M.: Co tam mały. Czas szybko leci. Tatuś by się bardzo cieszył. Ty wiesz, że on się zawsze interesował muzyką nawet chciał, żebyś grała…
K.: My się też interesujemy. W tamtym tygodniu byliśmy wszyscy troje na koncercie w Operze.
M.: Wspaniale. No i jak Krzysiu? Co mu się najbardziej podobało?
K. (z uśmiechem): Ja myślę, że konduktor…
M.: To nie jechaliście autem?
K.: Nie, Mamo. Tam parking jest prawie taki drogi jak bilet na koncert.
M.: To co, Krzysiu rozmawiał z tym konduktorem?
K.: Nie, skąd! Nie miałby żadnych szans. Podobało mu się jak ten konduktor był ubrany – we fraku i że miał taką laseczkę w ręku.
M.: Wiesz co, to jakieś cuda tam u Was się dzieją. W Polsce już dawno w tramwajach ani autobusach konduktorów nie ma. A dawniej, jak pewnie pamiętasz to mieli takie mundury i czapki.
K.: Mamo! O czym ty mówisz! Konduktor, to ten co prowadzi całą orkiestrę na koncercie.
M.: Kryśka! Czyś ty już zapomniała? To jest dyrygent.
(dzwonek do drzwi)
K.: Przepraszam cię, Mamuś. Zaczekaj chwileczkę. To pewnie plama.
(po krótkiej chwili). To sąsiadka. Przyjdzie później. Nie, to nie był plama.
M.: Ta plama. To nie była plama. A gdzie ci się zrobiła?
K.: O czym ty mówisz? Ja czekam na plamera, bo nam woda cieknie w londrze.
M.: Krysiu! To jest rondel a nie londer i w rondlu a nie w londrze. A ten co naprawia to albo ślusarz albo hydraulik. Zależy co ma naprawić. Boże święty. Jak ty mówisz? Trudno się dogadać. A ten ‘rondel’ to chyba pralnia?
K.: Oh, Mamo. Daj spokój…
(chwila ciszy)
M.: Chyba nie jesteś zła na mnie. Ale widzisz ja was zawsze w domu uczyłam, żeby ładnie mówić… Trochę źle wyglądasz. Oczy masz podkrążone. Czy ty czasem nie jesteś chora?
K.: Nie, Mamo. Tylko jestem zmęczona. Miałam dużo prasowania i blankiety musiałam wywietrzyć, poskładać i pochować…
M.: Blankiety? To tam u was są jeszcze blankiety? U nas dawniej były na poczcie, do wypełnienia na telegram albo na paczkę. Mógł też być blankiet na awizo… ale teraz nikt tego już nie używa…
K.: Mamuś ja nie mówię o drukach ani o formularzach, tylko o grubych wełnianych blankietach, które zimą kładziemy na kołdry, żeby było ciepło…
M.: No, to są przecież koce. Pewnie, że trzeba je przed schowaniem na lato wywietrzyć i poskładać. Robota w domu jest zawsze nieprzerobiona.
K.: Tak, szczególnie dla kobiety. W Australii się mówi, że prawie każda kobieta musi mieć dwa dzioby…
M.: Dobrze, powiedziałaś poprawnie – dzioby, a nie dzióby, jak niektórzy mówią. Ale zaraz … o czym ty mówisz? O jakich dziobach? Dobrze, że się patrzę na ciebie i widzę, masz normalną buzię, bez żadnego dzioba…
K.: Mamo, to nie ptasi dziób. To dwie roboty. Wszystko drożeje. Paweł nieźle zarabia, ale by nam nie wystarczyło. Domeśmy spłacili, ale teraz ten flet. Trzeba zarobić, żeby pożyczkę spłacać.
M.: To takie te flety są u was drogie?
K.: Teraz troszkę zastopowało. Ale i tak musieliśmy wziąć ponad 100 tysięcy pożyczki.
M.: Co? Na flet? Nie lepiej było do Polski przyjechać i kupić Krzysiowi taki flet? Najdroższy to by chyba ze dwa tysiące kosztował.
K.: Maaamo – flet to mieszkanie. Kupiliśmy malutkie, blisko uniwersytetu. Jak Krzysiu skończy szkołę, to może tam mieszkać, żeby nie musiał dojeżdżać. Wiesz, że daleko mieszkamy…
M.: O Wszyscy Święci! flet, blankiet, but, konduktor, londer, plama i dzioby… Krysia, jak tak dalej pójdzie, to my sie nie dogadamy. Ja się chyba zdecyduję i przyjadę do was.
K.: Świetnie, Mamo. Na Christmas byłoby najlepiej. Zdziwisz się, bo tutaj karpia na wigilię nie ma, ale salmon też jest smaczny. A na drugi dzień, to turki mi dobrze wychodzi.
M.(do siebie): Co ona wygaduje Salomon, Turki…. (głośno) Dobrze Krysiu. Załatwiaj bilety.
K.: Pa Mamo! Krzysiu się ucieszy. Musisz mieć dla niego jakieś ciekawe story. On bardzo lubi…. (rozmowa się urywa)
M.: (do siebie) Story? Skąd sobie przypomniała. Przecież teraz to się mówi firany albo zasłony…. Ale to nic. Przyjadę i będziemy znowu mówić po polsku.
Autor: Marianna Łacek