Anna Kozłowska-Pajda
USA
Nadzieje
Jakże może ta dziecina, ledwo od ziemi się oderwawszy już świergotać, już ćwierkać od rana do nocy słowami niczym potokiem nas zalewając. Jeszcze wschodów i zachodów słońca niewiele było, jeszcze oczy na wpół otwarte, jeszcze naiwności świata pełne, a już matka wytrwale abecadłem głowę oliwi, dźwiękami mowy ojczystej duszę dzieciny obmywa.
Czy uda się sztuka taka na obcej ziemi atoli? Tę iskre rozniecić, rozdmuchać, w ogień przedzierzgnąć, który serce rozpala, gorąc sercu zadaje i w głowie siedzi na wieki, wieków. Amen. Tę tęsknotę w jej oczach odbić. Tę duszę jedyną w jej duszę przelać. Jedno mówić, myśleć, czynić.
I szumi, szemrze, szepcze, mruczy, szeleści. Rezonuje, żali się i zrzędzi. Niełatwa to sztuka, gdy dziecię bunt podnosi, okoniem staje i buczeć zaczyna, przez zęby coś mamrocząc.
Ach! Jak zżyma się w sobie, w bezsilności głowę zwiesza. Smutek, tęsknota i łzy. I próbuje, na podchodach dnie pędzi, smaczne kąski podsuwa. Tu Tuwima rytm równy, tu Brzechwy harce, a tam Konopnicka siedmiobarwnym pasem niebo jak atłas maluje.
I znów szemrze i szumi nad uchem dzieciny uważnie się nachylając. Tu figiel, tam żarcik wpada. Tam opowiastka o kraju lat dziecinnych, o kraju okruszków chleba, dziada, pradziada, pokolenia, krew z krwi, kość z kości.
Już onegdaj matula nauczycielem pierwszym była. Rodzicielka na straży języka stała. Dom ojczyzną wypełniała. Niosły głoski najdroższe nadzieję na wyzwolenie, na swobodę, na wolność ciała i duszy. Szmerem cichutkim, powiewem delikatnym, ledwo o dziecię się ocierając. Byle tylko przetrwać, przeczekać, wroga zmylić, oszukać, na manowce wywieść.
Nadziei nie tracić. Drogami krętymi do celu prowadzić. Przeszkody zgrabnie omijać. Słowami najczulszymi na strunach duszy grać. Ojczyznę kochać. Do domu wracać. Myślą, uczynkiem…. .
O zaniedbaniu mowy być nie może.
Dziecię mowy ojczystej uczyć, opór zawzięty przełamywać, język wielbić, adorować, czcić, gloryfikować. Pokoleń nie skrewić, rozczarować, zawieść.
I nieść oświaty kaganiec.